Dwa dni po narodzinach Szymon dostał wylewu krwi do mózgu, wskutek czego doszło u niego do czterokończynowego porażenia mózgowego. Jego adopcyjni rodzice każdego dnia walczą o to, żeby jego stan zdrowia się poprawiał. Chłopiec jest podopiecznym Fundacji TVN, a jego historią Uwaga! TVN rozpoczyna coroczną świąteczną akcję dobroczynną.
- Szymek urodził się w 26. tygodniu ciąży. Biologiczna matka próbowała go usunąć – ściskała się bandażami, biła po brzuchu, chciała doprowadzić do poronienia. W pewnym sensie jej się to udało, bo w drugiej dobie życia Szymon miał wylew krwi do mózgu – opowiada Anna Bigda, mama adopcyjna Szymka. I dodaje: - Lekarze walczyli o jego życie, ale zapowiadali, że będzie rośliną. Szymon został spisany na straty. Mówiono, że i tak nikt go nie zechce i trafi do ośrodka, gdzie będzie wegetował.
Szymon spędził w inkubatorze trzy miesiące, walcząc o życie. Potem trafił do ośrodka preadopcyjnego. Pani Anna z mężem adoptowali go, kiedy miał 9 miesięcy.
- Jak tam pojechaliśmy i go zobaczyliśmy, to wiedzieliśmy, że to nasz syn. Bardzo pragnęliśmy dziecka, a Szymona wcześniej nie chciało cztery inne rodziny. Wiedzieliśmy, że musimy mu pomóc – tłumaczy pani Anna.
Rozległy wylew, którego Szymek doznał jako wcześniak, spowodował, że chłopiec nie rozwijał się prawidłowo. Mijały miesiące, a on nie raczkował, nie siadał, miał niedosłuch. Skutkiem zawansowanego wcześniactwa i uszkodzenia mózgu chłopca jest czterokończynowe porażenie mózgowe. Rodzice od razu zaczęli go rehabilitować i walczyć o poprawę jego stanu zdrowia.
- Szymon jest pod opieką neurologa, okulisty, ortopedy, alergologa, audiologa, laryngologa. Od urodzenia był w szpitalu wielokrotnie. Szpital ma zakodowany tak mocno, że bardzo się boi tych pobytów, fartuchów, lekarzy, ukłuć – wylicza pani Anna.
Dzięki miłości rodziców i pracy, jaką włożyli w to, by Szymek pomimo nieuleczalnej choroby mógł się rozwijać, jego stan zdrowia się poprawił. Został zapisany do integracyjnego przedszkola. Nadal jednak nie chodzi. Obie nogi ma mocno porażone. Każda godzina rehabilitacji w jego przypadku jest bardzo ważna, dlatego chłopiec ćwiczy codziennie także w przedszkolu.
- W mózgowym porażeniu dziecięcym ścigamy się z czasem. Dziecko rośnie, kształtują się stawy, kości i to może powodować nieprawidłowy ich wzrost i deformację – wyjaśnia fizjoterapeutka Beata Arnista.
Walka trwa też o to, by Szymek mówił.
- Mowa rozwinęła się u Szymka kilka miesięcy temu. Dopiero teraz jesteśmy w stanie się z nim porozumieć. Wypowiadane przez niego słowa nie są do końca zrozumiałe. Przed nami ogrom pracy – przyznaje logopeda Jolanta Łuczyńska.
- Lekarze mówią, że to cud, że Szymon tak funkcjonuje. Dzieci po wylewach są dziećmi leżącymi. Szymon miał silną wolę, wiedział, że ktoś go będzie chciał i walczy. I my o niego walczymy – mówi pani Anna. I dodaje: - Szymon uwięziony jest w swoim ciele. Chciały biegać, chciałby na rower. Widzimy, jak inne dzieci biegają, a on idzie na czworaka za nimi.
Rodzice adopcyjni Szymona i jego siostry Zuzi, którą także adoptowali cztery lata wcześniej, stworzyli im dobry, ciepły dom. 5-letnią Zuzię z powodu zaburzeń rozwojowych rehabilitują do dziś.
- Zuzia powinna chodzić na integrację sensoryczną, ale nas na to nie stać. Ona na tym traci – przyznaje pani Anna.
Kobieta i jej mąż robią wszystko, by zaspokoić potrzeby dzieci. Oboje potrzebują różnych zajęć wspomagających ich rozwój. Do tego dochodzą wizyty u lekarzy specjalistów, które Szymek i Zuzia mają rozpisane na cały rok. Intensywna, prywatna rehabilitacja chłopca pochłania jednak tak dużo pieniędzy, że rodzice z bólem serca muszą dokonywać trudnych wyborów.
- Trudno jest prosić o pomoc. Nie poddajemy się, nie dajemy zwieść się ludziom i ich gadaniu. Słyszałam, że wzięłam chorego dzieciaka, a teraz żebrzę. Takie słowa bolą, ale trzeba to puścić mimo uszu i robić swoje – mówi pani Anna.
Jej mąż, pan Jarosław, pracuje i dorabia po godzinach. Dochód rodziny to 5 tysięcy złotych, a sama rehabilitacja Szymka kosztuje 6 tysięcy zł. Chłopiec wciąż nie ma specjalistycznego wózka, a ortezy za 3 tysiące złotych trzeba wymieniać co pół roku. Gdyby nie pomoc najbliżej rodziny, przyjaciół i znajomych, pani Anna i jej mąż nie daliby sobie rady.
- Muszę mieć siłę. Czerpię ją z uśmiechu, codzienności i walki naszych dzieci – mówi pani Anna.
Rodzice Szymka są zdeterminowani i będą robić wszystko, by to marzenie w przyszłości się spełniło. Czekają teraz, żeby ich syn zrobił swój pierwszy, samodzielny krok.
- Chciałbym zobaczyć, jak Szymon biegnie, woła: „Mama! Tata!”. Jakbym zobaczył, że biegnie, to rozpłakałbym się na miejscu – przyznaje Jarosław Bigda.
Jeśli chcecie wspomóc Szymona i innych podopiecznych Fundacji TVN wysyłacie sms o treści POMAGAM na numer 7356. Koszt smsa to niespełna 4 złote. Możecie też wysłać przelew online lub BLIK.
Żródło: Historię Szymka opisała redakcja TVN Uwaga!